pan, nazwijmy go H.,
nad stołem ropiejące oko pochyla.
naciera dłonią bezsilności
odparzone skronie, wypatruje
ślepo z mglistą nadzieją, historii,
którą zgryzionym piórem
będzie znaczył na białej karcie.
jednak,
cisza sroga go przepełnia
w rozpaczy krzyczy bez wiary
kim jesteś?
pulsujesz krwią, kreując hipnagogi
w ciemności wybrzmiewasz
lepkim, niepokoju nektarem!
jak możesz, tak bezczelnie
plądrować,
poza dźwiękami, bez granic
wypełniać przestrzeń?!
obdarty ze złudzeń, przez okno
porzuca
wykreowane słowem obrazy,
odpływa z karykaturą
jaką tworzy wespół z ego,
znika na wietrze wraz z pyłem
co nigdy spokoju ziemi nie zazna
pozostawiając leniwe tchnienie
nitopoezji.